To temat drugiej części wyzwania "Miłosna książeczka", które przygotowały projektantki z Craft Artwork.
Do swojej interpretacji tego tematu wybrałam obraz:
"Ulotność" autora: Renata Brzozowska.
W
głębi sceny pojawia się korpulentna kobieta i przy dźwiękach gitar
zbliża się do widowni. Unosi rękę nad głowę i mocno uderza stopą o
ziemię, po czym nagłym ruchem opuszcza rękę i wbija w nas wyzywające
spojrzenie. Muzyka milknie i wszyscy zamierają w ciszy.
Jej
siła promieniuje na cały placyk. Oddycha ciężko, jej nogi zdają się
wrastać w ziemię, nieruchomieje z wysuniętym podbródkiem, błyszczącymi
oczami i wyrazem bólu na twarzy. Spojrzenia całej widowni skupiają się
na niej, gdy tak stoi bez ruchu, lekko pochylona do przodu z odrzuconą
do tyłu głową i czarnymi włosami, spływającymi swobodnie na ciemnożółtą
sukienkę. Z opuszczonymi rękami rozczapierza palce, jakby wchłaniała
niewidzialną energię. Przez chwilę myślę, że więcej się nie poruszy, że
nie będzie nawet musiała się ruszać, tak silny jest urok, jaki na nas
rzuciła. Ale potem powoli opuszcza głowę.
Skądś
zaczyna dobiegać dźwięk, głęboki i niski: ludzki głos dźwięczący
złożonymi harmoniami, zamkniętymi w jednej nucie. Domyślam się, że
dochodzi ze sceny, ale pieśń – jeśli to pieśń – płynie zewsząd i niczym
woda, bez wysiłku wypełnia przestrzeń wokół nas. Wstrząsa mną, tak jakby
śpiąca od dawna, pierwotna i niespokojna część mojej jaźni została
zmuszona do czuwania wbrew swojej woli. Nigdy dotąd nie odczuwałem
niczego takiego i próbuję zrozumieć, w jaki sposób zaczynają odzywać się
nieprzeżywane wcześniej albo zapomniane emocje, uwolnione przez tę
muzykę. Nie odrywając od kobiety nieruchomych oczu, patrzę, jak podnosi
głowę, z na pół otwartymi ustami i uświadamiam sobie, że ten dźwięk
wychodzi z niej.
Śpiewa.
Nie ma jednak słodkiego głosu, nie śpiewa przyjemnej melodii, nie jest
to żaden rozpoznawalny motyw. To raczej płacz albo krzyk. Tuż za nią
gitarzysta zaczyna uderzać krótko i szybko w struny, a jego palce
układają się w dziwne, orientalnie brzmiące akordy. Głos kobiety brzmi
jak wezwanie muezina do modlitwy.
Muzyka
wciąga mnie, jakby znikły wszelkie bariery między mną a rytmem. Gruba
kobieta na scenie śpiewa i tańczy, niemal się nie poruszając, ale ja
czuję, że wstępuje w środek czegoś i pociąga mnie za sobą. Dreszcz,
podobny do marszczącej się tafli jeziora, podchodzi aż do moich oczu.
Zaczynają wypełniać się łzami, podczas gdy krzyk z jej ust znajduje echo
w moim wnętrzu i karze mi krzyczeć razem z nią. Włoski na mojej skórze
jeżą się, krew odpływa do stóp. Wrosłem w ziemię, zawieszony między
emocjami, jakie ten śpiew ze mnie wyrywa, a wstydem, że coś takiego
czuję.
Pieśń
płynie i zaczynam sobie zdawać sprawę, że inni widzowie doświadczają
tego samego. Domyślam się tego z wyrazu ich twarzy, czytam w ich
spojrzeniach, i czuję, że to ogarnia nas wszystkich błyskawicznie niczym
trans. Gdy śpiew kobiety odbija się echem w naszych sercach, podnoszą
się okrzyki: ole, arsa, eso es. Niektórzy mruczą pod nosem, inni
krzyczą, na ich szyjach pulsują nabrzmiałe żyły. Kobieta wypełnia nas i
wieczorne powietrze poczuciem innej przestrzeni.
Pieśń
się kończy i widownia wybucha ekstatycznym aplauzem. Jest w tym
emocjonalne wyładowanie, największe, jakie można sobie wyobrazić. Pedro
pochyla się w moja stronę.
- Czułeś to? – pyta.
duende. w poszukiwaniu flamenco
Jason Webster
Duende... Tajemnicza siła, którą odczuwają wszyscy, ale nie wyjaśnił jej dotąd żaden filozof.
Goethe
ORYGINALNY POST NA BLOGU TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz